Czas na Moduł 10! Jak obiecałam, jest duża szansa, że w końcu dotrzemy z naszą opowieścią na Baleary 🙂 Po tygodniu spędzonym z przyjaciółmi na Costa del Sol, o którym pisałam tutaj, czas ruszać dalej. Jest początek sierpnia, a my dopiero zaczynamy przygodę na Morzu Śródziemnym i prawdziwe, wakacyjne pływanie.

Marina Benalmádena

Z Benalmádena wychodzimy nad ranem. Możemy odetchnąć z ulgą, ponieważ w marinie tak szarpało naszą łódką (o czym pisałam w poprzednim Module 9), że funkcjonowanie na niej było prawie niemożliwe. Dobrze, że mamy mocne knagi, w innym przypadku poważnie martwilibyśmy się, czy ich nie powyrywa. Knagi dały radę - cumy niestety już nie. Przetarte od ciągłego szarpania nadają się do wyrzucenia.

Jeśli chodzi o pozytywne doświadczenia z Mariny Benamoladna, to nie ma ich wiele. Jednak na pewno możemy pochwalić ochronę. Jako, że cumuje się przy ruchliwej ulicy, wśród żeglarzy pojawiały się opinie o braku bezpieczeństwa i przypadkach kradzieży. Najwidoczniej jednak dużo pod tym względem się poprawiło, bo często widzieliśmy ochronę, która pojawia się na nabrzeżu. Ochrona również zareagowała, kiedy wchodziliśmy na łódkę w nocy.

Kotwicowisko La Azohia

Nasz dalszy plan zakłada żeglugę wybrzeżem Hiszpanii i przeskok na Baleary. Po wyjściu z Malagi udajemy się więc na wschód w kierunku Kartageny. Jako, że ostatnie miesiące były bardzo intensywne, nie płyniemy prosto do miasta. Po 186 milach, późnym wieczorem, zatrzymujemy się na kotwicowisku La Azohia.



Kotwiczenie w nocy

Planując dotarcie do miejsca docelowego w nocy, zawsze staramy się wybierać zatoki, które są duże, z łatwym podejściem i bez przeszkód. Z wyprzedzeniem sprawdzamy na AIS oraz aplikacjach żeglarskich, czy na miejscu już ktoś stoi. Daje to pewne rozeznanie w sytuacji, jednak niepełne, ponieważ wiele jachtów nie ma nadajników pozycji i nie korzysta z popularnych aplikacji.

Wpływając, używamy bardzo mocnego szperacza, aby dostrzec nawet te łódki, które są nieoświetlone. Niestety za każdym razem zdarza się, że w zatoce ktoś zapomniał włączyć światła kotwicznego. W osłoniętych zatokach często widzimy też “łódki widmo”, które stoją na kotwicy bez załogi i świateł - prawdopodobnie ktoś je w ten sposób przechowuje lub po prostu porzucił.

Niemniej jednak zapalenie światła kotwicznego to w naszej opinii często za mało. Gdy łódki stoją na tle innych świateł w terenie, np. świateł miasta, delikatne światło kotwiczne gubi się w ich gąszczu. Podchodząc w nocy, zupełnie ich nie widać.

Sami używamy dodatkowego światła stroboskopowego, które umieszczamy na rufie, aby nasza łódka była lepiej widoczna. Mimo, że jest wielu przeciwników dodatkowego oświetlenia łódki w nocy, my należymy do tych, którzy wolą być widziani. Niedawna historia i wypadek rodziny z popularnego kanału Youtubowego Sailing La Vagabonde tylko utwierdza nas w tym przekonaniu. Chociaż na dzień publikacji tego tekstu nie znane są jeszcze szczegóły, to wiadomo, że kiedy stali na kotwicy, w środku nocy uderzył w nich przepływający kuter rybacki, a ich nowy trimaran został poważnie uszkodzony.

Ale wróćmy do przyjemniejszych rzeczy! Kotwicowisko La Azohia jest naszym pierwszym, typowo wakacyjnym i plażowym miejscem w trakcie tego rejsu. Turkusowa woda, słońce i piaszczysta plaża są dokładnie tym, czego potrzebujemy po skutych lodem szwedzkich marinach, zimowym Bałtyku czy pobycie w Polsce. Zostajemy więc kilka dni odpoczywając, spacerując, pływając i snorkelując. Mimo, że jest tutaj sporo łódek, zatoka jest na tyle duża, że nie stanowi to problemu nawet w szczycie sezonu.

Płyniemy do Kartageny

Kiedy uznajemy baterie za naładowane, ruszamy dalej. Kolejnym przystankiem jest Kartagena - historyczne miasto znane z imponujących zabytków, takich jak rzymski teatr, oraz bogatej tradycji morskiej. Historia Kartageny jest ściśle związana ze słynnym Hannibalem. Hannibal, jeden z największych dowódców wojskowych w historii, wykorzystał Kartagenę jako kluczową bazę do przygotowania swojej słynnej kampanii przeciwko Rzymowi podczas II wojny punickiej. To właśnie stąd w 218 r. p.n.e. wyruszył z armią i słynnymi słoniami na legendarną przeprawę przez Alpy do Italii.

Kolejny dzień spędzamy na zwiedzaniu miasta, mimo, że upał do tego zniechęca. Na tym etapie podróży nie mamy jeszcze dość starożytnych ruin, więc zwiedzamy między innymi Rzymski Teatr (Teatro Romano) z przylegającym do niego bardzo interesującym muzeum i pozostałości muru z czasów Punickich. W Kartagenie znajduje się również pięknie odtworzone Forum Romanum z łaźniami, świątyniami i kolejnym muzeum. Zdecydowanie polecamy wszystkie te miejsca! Jeśli chcecie tak jak my zwiedzać w Kartagenie dużo, polecamy kupić jeden wspólny bilet obejmujący kilka zabytków. Pytajcie o niego w pierwszym miejscu, jakie będziecie zwiedzać.



To, co oprócz bogatej historii urzekło nas w Kartagenie to przeplatanie się starożytności z nowoczesnością. Starożytne ruiny i zabytki są integralną częścią miasta, a nie, jak często bywa, odgrodzoną strefą archeologiczną. Z rzymskich ruin wyrastają szare bloki mieszkalne z lat 60., wykopaliska często znajdują się w środku osiedli, a imponujący Teatr Rzymski jest w samym centrum nowoczesnego miasta. W Kartagenie bardzo dokładnie widać, jak miasto zmieniało się i rozrastało przez wieki. Jego “warstwy” można obserwować jak na dłoni.



W mieście są dwie mariny, więc oczywiście wybieramy tańszą - Real Club de Cartagena, którą udaje nam się zarezerwować telefonicznie.



Falstart na wyjściu z Kartageny

Kolejnego dnia po południu wyruszamy dalej na wschód - tym razem celem jest wyspa Ila de Tabarca, najmniejsza zamieszkana wyspa w Hiszpanii. Wypływając z portu spotka nas przykra sytuacja. Tomek tak niefortunnie uderza się głową o wantę sprzątając pokład, że… okulary spadają mu do wody. Niestety, wejście do portu nie jest odpowiednim miejscem, żeby wskakiwać i nurkować w ich poszukiwaniu. Strata boli, bo dobrych, przyciemnianych okularów, w dodatku korekcyjnych, nie dostanie się od ręki :(

Wkurzeni, wychodzimy w morze, którego stan bynajmniej nie poprawia nam humoru. Wiatr wieje prawie prosto w dziób, co oznacza, że czeka nas halsowanie się. Fala jest spora, wiatr mocny, więc dziób z impetem uderza o masy wody. A czasem to masy wody uderzają o łódkę. Płynie się naprawdę nieprzyjemnie i powoli, ponieważ wybudowana fala skutecznie nas spowalnia. Walczymy przez kilka mil, ale dochodzimy do wniosku, że nie chcemy i nie musimy. Nie pływamy do rozkładu, nie mamy żadnych terminów, więc równie dobrze możemy popłynąć kolejnego dnia. Zawracamy więc do Kartageny, ale tym razem stajemy na kotwicowisku przed miastem, a nie w porcie.

Nieplanowany postój w Torrevieja

Kolejną próbę dostania się dalej na wschód podejmujemy już nazajutrz. Pogoda jest łaskawsza, więc płynie się znacznie lepiej. Zmieniamy jednak plany, nie będziemy płynąć na wyspę Ila de Tabarca, a do Torrevieja, nadal na kontynencie. Potrzebujemy popłynąć do miasta, żeby kupić okulary przeciwsłoneczne. Niestety bez nich w lecie pływać się nie da, a stare spoczywają gdzieś na dnie u wejścia do Kartageny. W Torrevieja również zatrzymujemy się na kotwicowisku, przy porcie solnym. Jest tutaj mnóstwo łódek, ale mimo wszystko udaje nam się znaleźć miejsce. Jeśli kiedyś będziecie planować postój w tym miejscu, sprawdzajcie aktualne informacje. Od czasu do czasu słyszy się, że straż przybrzeżna nie pozwala kotwiczyć w tym miejscu, po czym sytuacja wraca do normy. W razie problemów, do dyspozycji są trzy duże mariny.

Żeglujemy w stronę Balearów!

Po załatwieniu sprawunków w Torrevieja i, co najważniejsze, zakupie okularów, możemy ruszać dalej. Kolejny przystanek to Ibiza, co oznacza, że dotarliśmy z opowieścią na obiecane Wam wcześniej Baleary! Po niecałej dobie żeglugi, nad ranem, dopływamy na kotwicowisko na północno-zachodnim wybrzeżu wyspy - Cala Escondida. Jako, że w nocy zmienił się kierunek wiatru, kotwicowisko jest w zasadzie puste. Wszystkie łódki znajdują się po wschodniej stronie małej wyspy Illa des Bosc. Idziemy spać!

Kiedy wychodzimy spod pokładu po kilku godzinach snu, sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Zgodnie z przewidywaniami, rano wszystkie łódki przeniosły się na naszą stronę ze względu na wiatr. Kotwicowisko nie jest już puste i przyjemne, a gęste od łódek i głośne od imprezowej muzyki. A takich miejsc bardzo nie lubimy. Długo się nie zastanawiając, podnosimy kotwicę i uciekamy na północną stronę Ibizy. To jedyna akceptowalna część wyspy dla osób, takich jak my, czyli stroniących od głośnych imprez i tłumów. Dodatkowo, mamy tam wypatrzoną miejscówkę nurkową!



Pierwsze nurkowanie z łódki

Jak wiecie (lub nie wiecie), oprócz żeglarstwa, uwielbiamy nurkować. Zawsze chcieliśmy połączyć życie na łódce z nurkowaniem w miejscach, do których docieramy. Mimo, że mamy spore doświadczenie nurkowe w różnych miejscach na świecie, nurkowanie z jachtu we własnym zakresie to inna bajka. Znalezienie miejscówki nurkowej, dotarcie na nią, zostawienie łódki w bezpiecznym miejscu, przygotowanie i załadowanie sprzętu na ponton - pracy nie brakuje. Normalnie, dużo z tych czynności jest po stronie bazy nurkowej, a teraz my jesteśmy swoją własna bazą. O całej organizacji nurkowania z jachtu na pewno powstanie osobny artykuł. Teraz jednak musimy się w to wdrożyć i wypracować sobie nowy, inny system nurkowania. Pierwsze nurkowanie udaje się nam zorganizować właśnie na Ibizie.

Mimo, że nie mamy zbyt wysokich oczekiwań w stosunku do nurkowania na Morzu Śródziemnym, Ibiza pozytywnie nas zaskakuje. Pod wodą widzimy więcej, niż się spodziewaliśmy, ale nie oszukujmy się - nie jest to tropikalne morze z dużą ilością życia. Bardzo podobają nam się podwodne formacje skalne i jaskinie, a wpadające przez nie światło tworzy piękne krajobrazy. Zresztą zobaczcie krótki filmik!



Nurkowanie na Majorce

Na Ibizie nie zostajemy długo. Po dniu nurkowym ruszamy prosto na Majorkę, a dokładnie do Santa Ponca na jej zachodnim wybrzeżu. Dopływamy w nocy, więc nie wpływamy w zatokę głęboko i zostajemy na zewnątrz. Dopiero następnego dnia rano przestawiamy się bliżej miasta. W planie małe zakupy i napełnienie butli nurkowych. Następnego dnia mamy odebrać naszego bratanka z kotwicowiska przy lotnisku w Palma de Mallorca, który dołączy do nas na 2 tygodnie!

Po drodze z Santa Ponca do Palmy udaje nam się jeszcze zanurkować na Ila del Toro - stromej skale wychodzącej w morze. To nurkowanie jest trudniejsze, ponieważ morze jest lekko wzburzone i utrudnia ubranie się w sprzęt nurkowy w wodzie oraz wszelkie inne manewry. Odwiedzają nas również strażnicy parku, aby sprawdzić czy mamy odpowiednie pozwolenia na nurkowanie. Mamy! Chociaż znalezienie rzetelnych informacji na ich temat wymagało sporo czasu. Po południu już jesteśmy pod lotniskiem i pontonem odbieramy naszego gościa.



Intensywne pływanie po Balearach

Plan na najbliższe 2 tygodnie to dotarcie aż na Sycylię, więc będzie to dość intensywny czas. Ale na pewno trzeci członek załogi będzie dużą pomocą, zwłaszcza podczas nocnych, dłuższych przelotów. Już pierwszego dnia plan jest napięty. Niestety, pogoda nie współpracuje i prognozy się nie sprawdzają. Zamiast spokojnej żeglugi, halsujemy się przez 40 mil do Portocolom, na południowym wybrzeżu Majorki. W zatoce jest bardzo gęsto od jachtów, a miejsca do kotwiczenia mało. Większość kotwicowiska jest zajęta przez boje, które oczywiście są płatne. W pozostałych miejscach rośnie Posidonia i tam kotwicy rzucić nie możemy ( temat Posidoni rozwinę na moment).

Ku naszemu zaskoczeniu podpływa do nas pontonem marinero i wskazuje nam nie porośniętą łachę piachu na dnie, gdzie możemy legalnie rzucić kotwicę, a nasz łańcuch nie będzie niszczył dna. Stoimy! 

Posidonia oceanica

Czym jest Posidonia?

A o co chodzi z tą Posidonią? Posidonia oceanica, występująca obficie na Balearach, ale również w innych miejscach w basenie Morza Śródziemnego, to… trawa. Ale trawa szczególna, bo często nazywana „płucami Morza Śródziemnego”. Posidonia produkuje tlen, jest ważną częścią ekosystemu, stabilizuje dno morskie i odpowiada za krystalicznie czystą wodę, z której słyną Baleary. Posidonia jest też podobno bardzo delikatna – rośnie zaledwie centymetr rocznie i jest szczególnie wrażliwa na zniszczenia spowodowane kotwiczeniem jachtów. Zniszczone kępy tej rośliny będą potrzebowały setek lat, aby się odbudować. Tyle teorii. I chociaż dla nas, laików, Posidonia wygląda jak zwykła, pospolita morska trawa której wszędzie pełno, to szanujemy naukowe informacje i stosujemy się do zaleceń i restrykcji. Również po to, żeby nie dostać mandatu :)

Restrykcje związane z Posidonią na Balearach

Na Balearach obowiązują dość rygorystyczne przepisy dotyczące ochrony Posidonii. Lokalne władze wprowadziły takie środki, jak strefy zakazu kotwiczenia oraz instalację boi cumowniczych. Zabronione jest kotwiczenie w miejscach, gdzie rośnie Posidonia, a także należy upewnić się, że łańcuch kotwiczny nie dotyka tej rośliny.

Planowanie postoju na kotwicowiskach ułatwiają różne aplikacje i strony internetowe, które pozwalają sprawdzić dokładną lokalizację połaci Posidonii. My korzystaliśmy z aplikacji Donia ,która okazała się bardzo przydatna. Kotwicząc za dnia, można zazwyczaj gołym okiem dostrzec, czy kotwica opada na piasek, czy na trawę. Często jednak całe kotwicowisko jest zajęte przez boje cumownicze. Korzystanie z nich nie jest tanie, ale chronią one dno przed zniszczeniami powodowanymi przez kotwice. W takich przypadkach na kotwiczenie pozostaje niewiele miejsca.

Przestrzegania tych przepisów pilnuje specjalna policja – “Posidonia Police”, która patroluje zatoki i sprawdza, czy jachty kotwiczą prawidłowo. W przypadku naruszenia przepisów można otrzymać mandat.

Posidonia Oceanica – podsumowanie

Na Balearach znajduje się wiele zatok, które różnią się pod względem ilości Posidonii. W jednych jest jej mniej, w innych więcej. Niektóre zatoki są w całości zajęte przez boje, ale w innych bez problemu można znaleźć legalne miejsce do rzucenia kotwicy. Niemniej jednak przepisy związane z ochroną Posidonii to coś, o czym należy pamiętać każdego dnia, żeglując po Balearach. 



Przeskok na Minorkę

Prognozy wskazują, że możemy płynąć dalej na Minorkę już następnego dnia. Jednak są to tylko prognozy… i niestety znów się nie sprawdzają. Południowe wybrzeże Majorki jest zupełnie bezwietrzne, więc płynięcie na silniku aż na Minorkę nie wchodzi w grę. Zatrzymujemy się więc na bardzo malowniczym kotwicowisku przy przylądku Cap des Freu za zachodnim wybrzeżu wyspy. Mimo, że ten odcinek nie poszedł zgodnie z planem, jak zresztą większość dni w żeglarstwie, to nie żałujemy. Miejsce okazuje się naprawdę urocze, pływamy, snorkelujemy.

Następnego dnia już o 4:30 wypływamy w stronę Minorki, licząc, że tym razem prognoza się nie myli. Wybieramy tak wczesną porę, ponieważ tylko wtedy jest szansa na wiatr. Udaje się i po 25 milach, czyli około 5 godzinach żeglugi docieramy kotwiczymy w zatoce Cala del Amarrado. Wypłynęliśmy wcześnie, więc na miejscu mamy praktycznie cały dzień, zanim ruszymy dalej. Zrzucamy ponton i eksplorujemy liczne jaskinie w klifach, pływamy i aktywnie spędzamy dzień. Kolejnego dnia przepływamy do innej zatoki, na połuniowo-wschodnim rogu Minorki.

Jest to dobry punkt wypadowy na kolejny dłuższy odcinek naszego rejsu. Czeka nas 200-milowa żegluga na Sardynię, ale o tym przeczytacie już w Module 11.

Żegluga po Balearach - podsumowanie

Czytając ten opis, pewnie wiele z Was pomyśli, że nie spędziliśmy na Balearach dużo czasu. I jest to prawda. Powodów jest kilka. Po pierwsze, już tutaj żeglowaliśmy, zanim kupiliśmy swoją łódkę i wszystkie najważniejsze atrakcje zobaczyliśmy już wtedy. Teraz dodatkowo jest szczyt sezonu, więc specjalnie trzymamy się z daleka od takich miejsc. A przede wszystkim, znów tutaj wrócimy w 2024 roku, kiedy będziemy wracać na zachód!

Dokowanie następnego modułu przewidziane... wkrótce!


Jeśli spodobał Ci się ten post i uważasz, że był dla Ciebie wartościowy,
może postawisz nam kawę? :)

Podobne posty

Cieśnina Mesyńska: ponadczasowe wyzwanie dla żeglarzy. "Pod strachem wpłynęliśmy w przesmyk, gdzie szła droga, tu nam groziła Skylla, tam Charybda sroga, co bezdenną paszczęką słoną wodę żłopie, a kiedy ją wyrzuca, jak w kotła ukropie […]
Czas na Moduł 10! Jak obiecałam, jest duża szansa, że w końcu dotrzemy z naszą opowieścią na Baleary 🙂 Po tygodniu spędzonym z przyjaciółmi na Costa del Sol, o którym pisałam tutaj, czas ruszać dalej. [...]

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *