Udało się! Po półtorarocznych poszukiwaniach naszej wymarzonej łódki i oglądania kandydatów na nasz przyszły dom, dziś oficjalnie staliśmy się właścicielami Malo 39. Mimo, że to był pierwszy jacht tego projektu, jaki oglądaliśmy, od razu poczuliśmy się jak w domu.
Po dokładnym przeglądzie jachtu dwa miesiące wcześniej, byliśmy przekonani, że właśnie ta łódka najbardziej odpowiada naszym kryteriom.
Henan, wyspa Orust, Szwecja
I tak oto jesteśmy, w deszczowym i śnieżnym Henan na wyspie Orust w Szwecji, z naszym nowym domem, którym wkrótce zamierzamy przypłynąć do Polski.
Przeniesienie własności jachtu przebiegło bezproblemowo. Nasz broker jachtowy, z którym nadal współpracujemy, był jednym z najbardziej profesjonalnych agentów, jakich kiedykolwiek spotkaliśmy. A uwierzcie mi – poznaliśmy wielu. Niestety trzeba przyznać, że świadczone przez większość z nich usługi i ich rzetelność są znacznie poniżej oczekiwań.
Było nam również bardzo miło poznać poprzednich właścicieli łódki. Wyjaśnili nam kilka szczegółów i wreszcie poznaliśmy historię jej poprzedniej nazwy – Zarzura.
Okazało się, że łódka swoją nazwę wzięła od mitologicznej oazy na Saharze – miasta Zarzura. Poprzedni właściciele uważali jacht za swoją własną oazę.
Dzięki spotkaniu z nimi, jesteśmy w kontakcie do dziś.
Dzień przed wypłynięciem
Jest piątek, a my planujemy opuścić marinę w niedzielę, więc nie mamy zbyt wiele czasu. Musimy zrobić zapasy, kupić środki ratunkowe, przybory kuchenne, gaśnice i farelkę – ona jest najważniejsza! Następny dzień zaczyna się bardzo wcześnie od zakupów i przygotowania jachtu. Musimy także oddać wypożyczony samochód w pobliskim miasteczku i złapać autobus powrotny do mariny. Kiedy już wszystko wygląda na gotowe i mamy zamiar odwieźć samochód do wypożyczalni, zdajemy sobie sprawę, że kuchenka gazowa nie działa. Dzień wcześniej była sprawna, a my oczywiście nie możemy wypłynąć bez możliwości zagotowania wody! Po szybkiej burzy mózgów odkryliśmy, że pokonało nas ukryte urządzenie zabezpieczające przed dziećmi… Z powodu tego opóźnienia Tomek prawie nie zdążył oddać samochodu przed zamknięciem wypożyczalni i prawie spóźnił się na ostatni autobus powrotny do mariny. Ale udało się!
Tak oto nastał wieczór, więc czas świętować pierwszą kolacją w naszym nowym domu.
Startujemy, 26.03.2023
Budząc się następnego poranka, szybko zdajemy sobie sprawę, że zapomnieliśmy kupić jeszcze jednej ważnej rzeczy – łopaty do odśnieżania. Łódka jest pokryta śniegiem i dalej sypie. Pamiętam, że w tym momencie zadałam sobie pytanie: co ja tu robię? Kiedyś, wyobrażając sobie żeglowanie własnym jachtem, w mojej głowie pojawiały się raczej tropikalne plaże. Ale nie jest źle. Śnieg pokrywający pokład jest w Skandynawii czymś normalnym i w zasadzie to jest całkiem ładnie. Opóźniamy wypłynięcie, ale prognozy są obiecujące. Kiedy w końcu wyruszamy, żeglujemy wzdłuż skalistego wybrzeża, w zimowej scenerii. Staramy się zapamiętać każdą chwilę (próbując się w międzyczasie rozgrzać), ponieważ to właśnie będziemy wspominać jako pierwszy rejs w podróży naszego życia. Późnym popołudniem docieramy do Kallo Knippla, gdzie ku naszemu zdziwieniu znajdujemy ciepłe prysznice, otwarte i dostępne w środku zimy.
Zazwyczaj infrastruktura w marinach jest zamknięta poza sezonem, szczególnie w miejscach, gdzie temperatury spadają poniżej zera. Zimą nawet na Morzu Śródziemnym trudno jest znaleźć otwarte krany ze słodką wodą czy prąd. Dlatego tak bardzo doceniliśmy ten ciepły prysznic! W przeciwieństwie do otwartych obiektów w Kallo Knippla, następnego dnia w Glommens nie jesteśmy w stanie nawet stanąć na stałym lądzie. Pomost do którego cumujemy, jest na zimę odłączony od stałego lądu!
Droga
Jest coś magicznego we wschodach i zachodach słońca na północy. Miękkie światło w połączeniu z różowym i fioletowym niebem stanowi idealne tło dla kolorowej, uporządkowanej architektury skandynawskiej. Oprócz dobrych okazji do robienia zdjęć, poranek przynosi kolejne nowe doświadczenie – cienką warstwę lodu w wodzie w marinie.
Płynąc przez Cieśninę Sund
W ciągu najbliższych kilku dni płyniemy dalej na południe, przez Cieśninę Sund. W jej najwęższej części (0,2 mili morskiej/370 m) płyniemy wciśnięci pomiędzy płycizny a TSS (Traffic Separation Scheme – czyli taką autostradę dla dużych statków), po której nie możemy pływać. Poruszamy się ustępując miejsca dużym jednostkom towarowym i pasażerskim. Wachty są pracowite, a lornetka stale w użyciu. W tamtym czasie nie mieliśmy AIS, transpondera wyświetlającego inny ruch na ploterze nawigacyjnym. Mając to urządzenie, nawigacja i monitorowanie ruchu na morzu byłoby łatwiejsze.
Cumując w marinie Raa, niechcący sprawdzam temperaturę wody. Skacząc z łódki, żeby przywiązać liny, źle obliczam odległość, co w połączeniu ze śliskim pomostem prowadzi do nieplanowanej kąpieli. Na szczęście w ostatniej chwili udaje mi się złapać pomost rękoma i ląduję nogami w lodowatej wodzie, więc mogło być gorzej. Czy w pobliżu są jakieś sauny? Ta sytuacja nauczyła mnie, aby nigdy nie wyskakiwać z łódki, jeśli nie jestem pewna, czy dolecę…
Przepływamy pod mostem Øresund
To już ostatni dzień w Cieśninach Duńskich przed wejściem na Bałtyk. Przechodzimy pod mostem Oresund, 8-kilometrową konstrukcją łączącą Kopenhagę w Danii z Malmo w Szwecji. Jest to drugi najdłuższy most w Europie, składający się z jezdni i linii kolejowej połączonych w jedną konstrukcję. Ciekawostką jest również to, że w połowie most schodzi w dół i staje się podwodnym tunelem. Płynąc pod mostem monitorujemy kamerę online umieszczoną na jednym z przęseł, aby mieć pamiątkową fotografię!
Wchodzimy na Bałtyk
Noc spędzamy zacumowani do pomostu przy moście Falstebro, który uważany jest za bramę na Bałtyk. Zimą most otwiera się tylko dwa razy dziennie, więc musimy być gotowi na otwarcie o 6 rano. Gdy wpływamy na Morze Bałtyckie, jest jeszcze ciemno. Wita nas deszczowa pogoda i czołowy wiatr, więc decydujemy się płynąć do Ystad. W marinie wita nas bosman, zaskoczony widokiem pierwszego jachtu w sezonie już w marcu.
Ystad, Szwecja
Następnego ranka opuszczamy Ystad i wypływamy w kierunku Bornholmu. Przed nami kolejny cały dzień żeglugi. Zaraz po wyjściu z mariny widoczność zaczyna spadać. Jesteśmy świadomi, że w pobliżu jest trasa, po której poruszają się szybkie promy do i z Ystad. Wkrótce słyszymy róg mgłowy statku opuszczającego port w Ystad, który prawdopodobnie za chwilę będzie przecinał naszą trasę. On natomiast na pewno nie usłyszy naszego malutkiego rogu mgłowego, w najlepszym wypadku zobaczy jedynie małą kropką na ekranie radaru. Nie ryzykując bliskiego spotkania, nawiązujemy z nim kontakt radiowy, aby ustalić naszą separację, tak jak to często robiliśmy w powietrzu. Bezpiecznie mijamy się z promem o niecałe pół mili, nie mając z nim kontaktu wzrokowego. Mając na uwadze, że przed nami znajduje się trasa TSS, bez widoczności ani urządzenia AIS (abyśmy mogli zobaczyć statki na naszym wyświetlaczu), przecinanie jej byłoby bardzo ryzykowne.
TSS, autostrada dla dużych statków, o której wspomniałam wcześniej, nie może być użytkowana ani zajmowana przez długi czas przez jachty rekreacyjne. Jeżeli musimy taką trasę przeciąć, robimy to pod kątem 90 stopni do niej, ustępując miejsca wszystkim statkom poruszającym się w TSS. Czasem oznacza to długie czekanie na jej granicy, aż będziemy mieli wolne. Co więcej, jesteśmy znacznie wolniejsi niż duże statki, więc zaplanowanie czasu podczas przecinania może być również wyzwaniem. Robienie tego wszystkiego w jednym z najbardziej ruchliwych TSS na Bałtyku, bez widoczności potencjalnego ruchu, zdecydowanie nie było dobrym pomysłem, więc decyzja była prosta – wracamy do Ystad.
W Ystad spędzamy dwa dni w pustej marinie, czekając na poprawę pogody. Tankujemy, zmieniamy butlę z gazem, włóczymy się po mieście i po pustej plaży. Okazuje się, że to naprawdę piękne miasteczko, z bardzo dobrym połączeniem promowym z Polską.
Ystad – Christianso
Po dwóch dniach pogoda się poprawia i zamiast płynąć na Bornholm, postanawiamy płynąć do Christianso, małego archipelagu na północny wschód od Bornholmu.
Przed planowaniem tej podróży nawet nie wiedzieliśmy, że te odległe, surowe wyspy w ogóle istnieją, ale istnieją. Już od średniowiecza stanowiły one schronienie dla rybaków. Następnie w XVII wieku dzięki swojemu strategicznemu położeniu służyły jako baza morska dla duńskiej marynarki wojennej. Zacumowani w maleńkim porcie mogliśmy podziwiać imponującą fortecę. Port jest bardzo zatłoczony w miesiącach letnich i stawanie w tratwę z innymi łodziami jest koniecznością. W marcu jednak mieliśmy wyspę praktycznie dla siebie.
Zwiedzając, przygotowujemy się do ostatniego odcinka naszego rejsu – trasy do Gdańska. Jest to najdłuższy odcinek tego rejsu - 160 mil morskich (300 km), więc będziemy płynąć również nocą.
O 7 rano opuszczamy Christianso i płynąc na silniku przez cały dzień, pod wiatr, jesteśmy w drodze do domu. Noc jest stosunkowo spokojna i w chwili, gdy widzimy pierwszą latarnię morską na polskim wybrzeżu, czujemy się jak u siebie. Po szybkim sprawdzeniu na mapie okazuje się, że to pierwsza latarnia morska, którą odwiedziłam jako dziecko! Pierwsza, ponieważ później odwiedziłam je wszystkie. Następnego ranka, gdy zbliżamy się do popularnych tras żeglugowych, ilość ruchu na morzu robi się spora. Wiatr cichnie i powoli posuwamy się w stronę Gdańska, przecinając kolejne dwa TSS-y i mijając mnóstwo łodzi rybackich. Następnie wpływamy do ujścia Wisły, ponieważ to tam czeka na nas miejsce w marinie.
Jesteśmy u celu, 05.04.2023
5 kwietnia o godzinie 14:00 schodzimy na ląd! Zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi, kończymy trasę w Marinie Przełom. Cała wyprawa zajęła nam 11 dni i przepłynęliśmy 440 mil morskich (815 km). Nie jest to zły wynik, biorąc pod uwagę, że była jeszcze zima. Zatrzymaliśmy się w Gdańsku na ponad miesiąc, robiąc wszystkie zaplanowane modernizacje przed rejsem dookoła Europy, wprowadzając się na łódkę i doposażając nasz nowy dom.
Co dalej?
W kolejnym module krótko opiszemy prace na łódce jakie wykonaliśmy w Polsce i zabierzemy Was z sobą na rejs wzdłuż polskiego wybrzeża, do Szczecina!
Brak komentarzy